Na wstępie muszę wyjaśnić tytułowe „militarne” porównanie.
Wprowadzenie edukacji zdalnej zostało wymuszone względami epidemiologicznymi w marcu tego roku, kiedy polskie szkoły musiały zostać fizycznie zamknięte przy jednoczesnej kontynuacji swoich działań w formie zapośredniczonej przez nowe technologie. Wszędzie, nie tylko w Polsce, takie nagłe zamknięcie placówek edukacyjnych było szokiem dla całego systemu oświaty, a przede wszystkim pracujących w nim profesjonalistów. Tak samo zaskoczeni byli uczniowie i ich rodzice, dla których dobrze znany świat edukacji stanął na głowie, zmieniając się w większości możliwych do analizy obszarów. Jednak wszyscy jakoś sobie poradzili, choć to „jakoś” oznaczało zarówno sukcesy, udane przedsięwzięcia edukacyjne, jak i takie doświadczenia, które udały się słabiej lub były kompletną porażką. Z obu można się czegoś nauczyć – choć jest to tylko potencjał, którego możemy nie wykorzystać. Jestem przekonany, że byłaby to wielka strata – namawiam zatem do zatrzymania się i refleksji nad tym doświadczeniem – i takiej właśnie refleksji ma służyć ten tekst.
To bardzo krótka forma, więc dla jasności przekazu podzieliłem tekst na osobne fragmenty sygnalizujące ważne kwestie.
Edukacja zapośredniczona to o wiele więcej niż zdalna dydaktyka
Po zamknięciu szkół stało się oczywiste, że prowadzić lekcje trzeba było za pomocą różnych narzędzi edukacji zapośredniczonej. Wszyscy jednak szybko się zorientowali, że wraz z zamknięciem szkół, w specyficznej sytuacji zagrożenia COVID-19, pojawiło się ryzyko braku zaspokojenia podstawowych potrzeb młodych ludzi – tych związanych z bezpieczeństwem oraz relacjami z nauczycielem i znajomymi z klasy.
W bezpłatnym podręczniku dla nauczycieli „Edukacja zdalna w czasach pandemii wirusa Covid-10” (Pyżalski, 2020), wydanym w kwietniu 2020, wskazujemy wraz z trzynastoma autorami różne aspekty edukacji zdalnej oraz właściwą kolejność dbania o nie. Podobnie jak eksperci UNESCO w wydanym w czasie pandemii raporcie Thinking about Pedagogy in an Unfolding Pandemic (Doucet i in., 2020), zaproponowaliśmy skupienie się najpierw na tych podstawowych potrzebach dzieci i młodzieży, a dopiero w dalszej kolejności na dydaktyce. Mówiąc bardzo zdecydowanie – jeśliby wartość edukacji zdalnej przedstawić jako iloczyn dydaktyki i relacji, to w momencie, kiedy relacja będzie wynosić zero lub będzie słaba, wartość całej edukacji zniknie lub będzie niewielka. Trzeba zatem o relacje nauczyciel-uczeń zadbać.
Oznacza to, że bez względu na to, czy edukacja będzie prowadzona wyłącznie zdalnie, czy też edukacja zdalna będzie uzupełnieniem tej prowadzonej bezpośrednio, każdy, kto ją organizuje, musi dbać o potrzeby psychologiczne uczniów – bazując głównie na relacji z nimi. W codziennej praktyce oznacza to interesowanie się ich samopoczuciem, indywidualizację tego, co do uczniów mówimy oraz rozmowy o tym, co zdecydowanie wykracza poza samą dydaktykę. Tylko to i aż to. Część z nas to wdrażała, widząc ogromną potrzebę takich pozornie drobnych i przez wielu niedocenianych spraw. Inni jednak gdzieś tego typu kwestie przekroczyli. Dla ilustracji cytuję kilka wypowiedzi nauczycieli, którzy takie działania prowadzili: Dużo rozmawiamy o sprawach związanych z życiem codziennym: o problemach, emocjach, wspieramy się nawzajem; Na lekcji wychowawczej zawsze pytam, jak się czują i każdy mówi krótko o swoim samopoczuciu; Dużo rozmawiamy o emocjach i problemach, które napotykamy teraz. Oglądamy zdjęcia klasowe.
Obok relacji nauczyciel-uczeń zagrożone zostały relacje rówieśnicze. I tu znów można było o nie zadbać, wracając do wspomnień grupy, świętując ważne dla uczniów dni – np. urodziny – czy zadając mądrze zaprojektowane zadania zespołowe. I znów – choć może się wydawać, że mowa tu o sprawach oczywistych i banalnych, to jednak tylko pozór. W badaniach, które współprowadziłem, jedynie co dziesiąty uczeń wskazał, że w czasie pandemii nauczyciel zlecał zadania wymagające współpracy z innymi uczniami (odsyłam tu Czytelników do raportu zdalnenauczanie.org). Warto przy okazji dodać, że choć większość uczniów wskazała, że w czasie pandemii ich koleżeńskie relacje się pogorszyły, to było 5% takich, którzy wskazali na ich polepszenie. Uczniowie ci prawdopodobnie czuli się mniej zawstydzeni, publicznie odpowiadając lub nie czuli parcia grupy „zmuszającego” do określonego zachowania. Wiedza o tym, że możemy technologię wykorzystać w podobny sposób, z korzyścią dla części uczniów, jest bardzo istotna. Aby jednak tak się stało, musi być w nas wiele wrażliwości i uważności.
Nie ulegajmy złudzeniu, że opisane w tej części sprawy to niewiele znaczące szczegóły. Takie właśnie sprawy, a nie dobrze brzmiące slogany, decydują o jakości tego, co udaje się w edukacji zdalnej uzyskać.
Dobrostan nauczyciela: z pustego i Salomon nie naleje
Wracając do tytułowego poligonu – istotne jest to, jak edukacja zdalna i wynikające z niej obowiązki i związane z nimi emocje wpłynęły na dobrostan nauczycieli. Wyniki wspomnianego wcześniej badania zdalnenauczanie.org wskazują, że z trzech grup – nauczycieli, uczniów i ich rodziców, ci pierwsi najczęściej wskazywali na poczucie pogorszenia stanu zdrowia psychicznego i fizycznego w czasie pandemii.
Okres pandemii przyniósł nauczycielom wiele obciążeń. Musieli oni natychmiastowo i radykalnie przeorganizować swój warsztat pracy, najczęściej przy braku wcześniejszych doświadczeń z edukacją zdalną. Edukacja zdalna zakłóciła także równowagę praca-dom wielu nauczycieli oraz przyczyniła się do zakłóceń w zakresie tzw. higieny cyfrowej, czyli tego, jak długo i w jaki sposób wykorzystywali oni urządzenia cyfrowe. Wiele osób pracowało także o wiele dłużej, niż robili to przed czasem pandemii.
Warto tutaj wskazać coś, co wielu z nas rozumie intuicyjnie, ale potwierdzono to także empirycznie w badaniach, że dobrostan nauczyciela przekłada się na dobrostan ucznia. Trudno, samemu będąc zestresowanym, przemęczonym czy zniechęconym, dobrze pracować i wspierać uczniów.
Co z tego wynika? Warto dbać o zdrowie nauczycieli – zarówno systemowo, jak i na poziomie indywidualnym (czyli każdy z nas sam o siebie). Jak to robić, to temat rzeka wykraczający poza możliwość przedstawienia go w tak krótkim tekście. Odsyłam jednak do odpowiednich rozdziałów naszego poradnika, o którym pisałem wcześniej (Pyżalski, 2020).
Technologie edukacyjne: jakość, nie ilość!
Czas edukacji zdalnej urealnił także myślenie wielu osób o roli i możliwościach technologii informacyjno-komunikacyjnych w edukacji. Prawdą okazało się to, co pokazują wyniki badań (np. PISA), że samo nasycenie edukacji technologiami nie wystarcza do osiągnięcia dobrej jakości. Czasami nawet jest tak, że wraz z większym wykorzystaniem technologii, wyniki uczniów i inne wskaźniki się obniżają.
Korzyści z wykorzystania technologii wynikają zatem z dobrego jej dobrania do wieku i właściwości uczniów, pomysłu dydaktycznego na ich wykorzystanie (np. tego, czy pracujemy w podejściu konstruktywistycznym, angażującym uczniów) i wreszcie umiejętności technicznych ich wykorzystania przez nauczyciela i uczniów.
Wszystkie wymienione tu uwarunkowania sprowadzają się do jednego głównego warunku – profesjonalizmu i kompetencji nauczyciela w zakresie edukacyjnego wykorzystania technologii. Bez nich nawet najlepsza technologia przyniesie zerowe rezultaty. Nie liczy się, ile technologii będzie w edukacji, tylko jak zostanie ona wykorzystana. I tu znów czytelników zainteresowanych szczegółami zapraszam do tekstu prof. Natalii Walter w naszym poradniku (Pyżalski, 2020).
Na zakończenie
W tak krótkim tekście udało mi się jedynie dotknąć ważnych moim zdaniem kwestii. Wystarczy to jednak z pewnością, aby refleksyjni nauczyciele zechcieli pogłębić zasygnalizowane w tekście wątki.
Mając kontakt z wieloma nauczycielami, wiem, że jest dużo osób, które sporo nauczyły się na poligonie wymuszonej edukacji zdalnej. To bardzo dobrze – i tego wszystkim życzę.
Artykuł pochodzi z publikacji: Jutro w szkole. Szkoła jutra. 2020